Oto – wstąpiliśmy w Rok Miłosza. Jak pokazują ostatnie czasy, chyba w każdej biografii znaleźć można rysy. Do litanii nazwisk artystów o losach dwuznacznych dodam dziś jeszcze Wita Stwosza (a właściwie, poprawnie Wita Stosza *). Jego ręce nie były tak czyste i niewinne jak dłonie Marii z ołtarza Mariackiego. Te same utalentowane dłonie doskonale kierujące dłutem posłużyły też do mniej doskonałego sfałszowania podpisu i pieczęci. To przestępstwo w konsekwencji zmusiło Stwosza do ucieczki z Norymbergii. I dobrze-, bo dzięki temu – przybył do Krakowa.
Mam nadzieję, że Rok Miłosza pomieści więcej poezji niż rozliczeń. Chyba, ze rozliczać się będziemy p o p r z e z Miłosza z własnym myśleniem. Próba to ciężka. Pamiętacie Państwo wiersze: Biedny Chrześcijanin patrzy na getto, Campo di Fiori…
Na początku roku otrzymaliśmy pierwszy motyw rozliczeniowy: zapowiedź “Złotych żniw” Grossa.
Moja babcia pochodziła z Ciepielowa. Na marginesie – babcia – wówczas mała Aleksandra dzieciństwo spędziła w położonym nieopodal Wielgiem, księstwie przestrzennych, nostalgicznych pejzaży, gdzie dużo czasu spędzał wcześniej młodziutki Jacek Malczewski. Kiedy oglądam obrazy Malczewskiego, w widokach pól można rozpoznać linie tamtejszych wzgórz. Sam Ciepielów położony jest także wśród łagodnych pagórków nad rzeką. Miejsce jak z “Doliny Issy”.
Oaza bezpieczeństwa, spokojny zaścianek. Jednak jak każdy raj – podszyty jest piekłem.
To w Ciepielowie i pobliskiej Rekówce i Świesielicach w trzy dni grudnia 1942 roku hitlerowcy spalili w stodole polskie rodziny ukrywające Żydów. Spalono kobiety, mężczyzn, dzieci… Tylko raz słyszałam przy rodzinnym stole opowieść o tej czerwonej łunie nad Ciepielowem. Mogę wyobrazić sobie traumę, która pozostała w świadomości mojej babci na zawsze. Mając w pamięci tak tragiczne, ale zanurzone w bohaterstwie wydarzenia chyba trochę łatwiej słuchać o przypadkach podłości. Mi także jest łatwiej, bo usłyszałam także o bohaterskim epizodzie w wojennych losach mojej prababci Marianny, właśnie tam.
W zaszłym roku trwał ziemski czyściec wobec postaci Ryszarda Kapuścińskiego. Przeczytałam jego biografię autorstwa Artura Domosławskiego i szczerze przyznaję, że nie odebrała ona nic z mojego podziwu dla pisarza. Biografia jest znakomita. Wyłania się z niej człowiek, który żył w pewnych uwarunkowaniach, wywodził się z określonego świata, który na jego oczach runął, a potem w coś w powojennej rzeczywistości szczerze uwierzył. To, że w tej biografii nie zawsze był bezbłędnym i bohaterskim Prometeuszem, co więcej, że nie potrafił zmierzyć się z własnymi błędami- cóż- dla mnie czyni go bardziej ludzkim.
W końcu trzeba dać postaciom obdarowanym przez Opatrzność wybitnym talentem prawo do bycia niekiedy człowiekiem z malej litery. Podarować im w czasach marnych prawo do błędów, ale i prawo do innych opcji niż samobójstwo (Witkacy), ucieczka (całe hordy inteligencji), wycofanie się ( Wolter- “Trzeba uprawiać swój własny ogród…”).
*Wit Stwosz ( a właściwie Stosz) – błędny zapis został rozpowszechniony przez znakomitego historyka sztuki, Tadeusza Dobrowskiego.
**Chciałabym pisać tu tylko sprawach kultury, wystawach, ale wydaje mi się to nie na miejscu w czasie, gdy wiele osób z głową decyduje, że najlepszym sposobem na życie dziś w Polsce jest wyłączenie telewizora, który jak puszka Pandory zasypuje nas wszelkim złem. Dlatego umieszczam tematy artystyczne w kontekście współczesności. Muszę przy tym po prostu spróbować sama odczarować swoje myślenie na różne tematy, choć wyobrażam sobie, że pisząc to może wchodzę w rozżarzone węgle.
Fotografie:
Wit Stwosz, kwatera główna
Jacek Malczewski, Idź do strumienia, skrzydło tryptyku, 1909
Justyna Napiórkowska