Ostatnio ta dziewczynka spogląda na nas zewsząd. Przy okazji wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie niechcący stała się twarzą rozpoznawalną. Przed ekspozycją zrobiono nawet casting na podobne do niej dziecko, żeby stworzyć żywy obraz.
Obraz powstał w 1894 roku, w Monachium. W twórczości Boznańskiej odbijały się jak w lustrze świadomie adoptowane, artystyczne odkrycia. Tu można dopatrywać się cienia Whistlera, z jego nastrojowością, z wrażliwością kolorystyczną. To także obraz artystki walczącej jako kobieta o swoje miejsce w sztuce.
Po prostu portret, ale jak bardzo niezwykły. W Gazette des Beaux-Arts w 1896 William Ritter opisywał dziewczynkę o „dziwnych, niepokojących oczach, jakby kroplach atramentu, które zdają się wylewać na chorobliwie bladą twarz współczesny ideał postaci Maeterlincka.” Według Rittera było to „dziecko enigmatyczne, które doprowadza do szaleństwa tych, co mu się zanadto przypatrują”, a twarz „tak jasna i biała” (…) „budzi dreszcz”.
Nie odczytuję tego portretu w ten sposób. Ta dziewczynka nie przeraża mnie. Czuję raczej empatię, gdy widzę to dziecko postawione wobec jakiegoś obowiązku. Pod ścianą. W szarym jak jej sukienka wnętrzu. I jeszcze to światło. Delikatnie, modelunkowo buduje przestrzeń, integruje wszystkie elementy obrazu. Przepiękny portret.
W dłoniach (chyba zmarzniętych?) chryzantemy. Na ścianie – plama cienia. Agnieszka Skalska w ciekawym eseju pisała o osaczeniu dziewczynki, wystawionej na publiczne obserwowanie.
Dziewczynka jest jakby oddzielona od widza „buforem” kwiatów, w zamkniętej plamą cienia przestrzeni. Te kwiaty włożone w jej ręce jakby miały czynić z tego obrazu ozdobę salonu. Oswajać ten portret. Pozwolić zamknąć go w bezpieczne ramy.
Tymczasem pozująca dziewczynka nie wpisuje się w tę rolę. A Boznańska tę autonomię, ba, wyraz cichego buntu modelki akceptuje. I z tego bycia „nie na swoim miejscu”, z tego niepokoju emanującego z oczu dziewczynki robi prawdziwy temat obrazu. To już nie jest tylko portret twarzy. To portret duszy.
Tak dużo się obecnie zmieniło. Dzisiejsze dwunastolatki robią do fejsbookowej publiczności „dziubki” na selfies. Emanują pseudo-dorosłością rodem z kolorowych gazet. Wpisują się w swoje samozwańcze, quasi- celebryckie role. Brylują fotograficznie na forum portalu, klasy, podwórka. Jest inaczej, ale czy w głębi duszy nie tak samo?
Ten portret z końcówki XIX wieku był przełomowy. Ta mała bohaterka nie robiła ze swojego portretowania święta. Nie ma tu nic udawanego.
Dziewczynka jest nadmiernie poważna jak na swój wiek. Wcześniej dzieci portretowano w paradnych strojach. Ta dziewczynka także bywa kojarzona z przedstawieniami infantek. Didaskalia zupełnie inne. Ale w głębi duszy i tu i tam może można dostrzec dziecięcość ubraną w dorosłość. Kto jako dziecko pozował, wie, że nie jest to na dziecięcą energię. Stać w bezruchu, wiele godzin, niekiedy wiele dni. Po prostu niezasłużona kara.
Ta postawiona pod ścianą dziewczynka musi znosić jeszcze uważne spojrzenie. Malarki i widza. Sama także patrzy tym przeszywającym, uważnym, niepokojącym Rittera wzrokiem.
A przecież jednocześnie pozując do portretu można pławić się w poczuciu wyjątkowości. To chyba łączy dziewczynkę ze współczesnymi nastolatkami z selfies. Pojawia się taka dwuznaczna niezręczność. Gdy moda, trend, społeczny nakaz wpisuje kogoś w zdefiniowaną rolę.
Jak można być przestraszonym, onieśmielonym i wyjątkowym jednocześnie? Taka jest według mnie ta tajemnicza dziewczynka z chryzantemami.
Anty-selfie.
Zatrzymana w kadrze w tym nieuchwytnym momencie powolnego i dyskretnego wchodzenia w dorosłość. W poważne role.
W tym portrecie jest malarska rewolucja. Cicha i dyskretna. Dojrzała, choć na modela wybrała sobie dziecko.
Olga Boznańska
Muzeum Narodowe w Krakowie, do 5 lutego 2015
Justyna Napiórkowska, historyk sztuki i europeista, prowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka “O sztuce”, Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury.
Mecenasem portalu artissimo.pl jest Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej www.napiorkowska.pl